Czasem żartuję, że dopóki będzie hokej w Toruniu, dopóty będę żył, bo to hokej trzyma mnie na tym świecie.
Panie Edmundzie, na początek proszę powiedzieć, w którym roku się Pan urodził?
Urodziłem się 1 czerwca 1930 roku, dokładnie w Dzień Dziecka. Może dlatego nigdy nie opuściła mnie dziecięca radość życia [śmiech].
A jak doszło do tego, że zakochał się Pan w hokeju na lodzie. Pamięta Pan pierwszy mecz, który Pan widział?
To był chyba przypadek. Mieszkałem tutaj w pobliżu, przy ul. Kraszewskiego, ale później z rodzicami przeprowadziliśmy się na ul. Stromą, a to było już blisko lodowiska Pod Grzybem. To ciekawość mnie tam zawiodła [śmiech]. Zobaczyłem zawodników na łyżwach, z kijami. Zacząłem się przyglądać i tak właśnie połknąłem tego bakcyla. To był rok 1946. To było 74 lata temu.
Co przede wszystkim pokochał Pan w hokeju?
Kocham wszystkie dyscypliny sportu. Gdy byłem młody nie opuszczałem żadnego wydarzenia sportowego. Pochodziłem z ubogiej rodziny robotniczej, ale zawsze znalazłem jakiś sposób, żeby dostać się na mecz [śmiech]. Prosiło się, przechodziło się przez płoty, różnie to bywało. Oglądałem koszykówkę, boks w bardzo dobrej sekcji Gryfa, na siatkówkę chodziłem, ale to hokej pokochałem najbardziej. Przede wszystkim za szybkość, zwrotność u zawodników, technikę, bo nie wystarczy tylko jeździć, ale trzeba mieć też głowę, żeby wiedzieć jak ten krążek zagrać, rozegrać i jak strzelić, żeby wpadł do bramki. Sam nigdy nie byłem niestety czynnym zawodnikiem. Tak jak wspominałem, pochodziłem z ubogiej rodziny. Mieliśmy z bratem po jednej łyżwie i tak jeździliśmy [śmiech]. Może dlatego tak bardzo imponowali mi zawodnicy. Pamiętam te czasy, 1946 rok, pracowałem już wtedy w Samochodówce przy ul. Dąbrowskiego, była zima, mróz -25 stopni, a ja zakładałem kufajkę, filcowe buty i szedłem na hokej.
A jest jakiś mecz hokejowy, który szczególnie zapadł Panu w pamięć?
To był chyba pierwszy mecz z Cracovią, wygrany przez naszą drużynę 3:2. Krakowskiej bramki bronił Jan Maciejko [ur. 2 stycznia 1913 w Tarnowie, zm. 21 października 1993 w Krakowie) – polski hokeista, grający na pozycji bramkarza w drużynie hokejowej Cracovii. W Cracovii spędził prawie całą karierę (1926–1951). Występował także w Wiśle Kraków. Pięciokrotny mistrz Polski, 28-krotny reprezentant kraju. Olimpijczyk z Sankt Moritz 1948 oraz uczestnik dwóch turniejów o mistrzostwo świata (1939 i 1947). Jeden z najlepszych bramkarzy w historii krakowskiego klubu].Teraz nie widzę, by tak bardzo propagowało się hokej. Wtedy pamiętam jak ludzie chodzili po ul. Szerokiej z takimi wielkimi tablicami z informacją kto z kim gra, kiedy i o której godzinie. Taka była wtedy reklama i była to reklama skuteczna. Z tamtego meczu z Cracovią pamiętam wszystkie trzy bramki, które zdobyła toruńska drużyna: Zbigniew Rypyść [najskuteczniejszego zawodnika Pomorzanina w sezonie 1948/ 1949, strzelił 22 bramki], Jerzy Brzeski, Lucjan Dybowski [wyśmienity napastnik, reprezentant kraju, brązowy medalista z 1950 roku, pod koniec kariery łączył grę w ataku z funkcją I trenera Pomorzanina, wychowawca wielu wyśmienitych zawodników: L. Czachowskiego, J. Stefaniaka, A. Żurawskiego, J. Wiśniewskiego czy też J. Wieczerzaka]. To był wyśmienity atak!
A jacy zawodnicy byli Pana ulubieńcami? Bo trochę się ich przewinęło przez te wszystkie lata.
Na pewno Ludwik Czachowski [obrońca, jedna z legend toruńskiego hokeja, wielokrotny reprezentant kraju, olimpijczyk, całą swoją karierę sportową związał z Toruniem], wspomniani wcześniej Lucjan Dybowski i Jerzy Brzeski. Brzeski, to był wspaniały, waleczny obrońca. Pamiętam taką jego walkę ze Stanisławem Olczykiem [Zawodnik występujący na pozycji obrońcy. Wychowanek i długoletni zawodnik Włókniarza Zgierz. W latach 1954-1963 reprezentował Legię Warszawa, z którą siedmiokrotnie zdobywał mistrzostwo Polski i dwukrotnie wicemistrzostwo. Na I i II-ligowych lodowiskach rozegrał ok. 600 spotkań. Dwukrotnie wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich: w Cortina d' Ampezzo w 1956 oraz w Innsbrucku w 1964. Uczestniczył także w pięciu turniejach o mistrzostwo świata: 1955, 1958, 1959, 1961, 1963. W reprezentacji Polski rozegrał 83 mecze strzelając 5 bramek. Wraz z Kazimierzem Chodakowskim tworzył w reprezentacji jedną z najlepszych par obrońców w historii], któremu Brzeski przyłożył kijem w nos [śmiech]. Olczyk to też był niezły zabijaka z CWKSu, ale Brzeski się go wcale nie bał, to był zadziora. Do moich ulubionych zawodników należeli na pewno też Ryszard Piasecki, z którym pracowałem osobiście, więc zawsze mogłem liczyć na bilet [śmiech].
Wspomniał Pan tu ważnych postaciach z historii toruńskiego hokeja, a byli jacyś zawodnicy z mniej odległej przeszłości, których wyróżniłby Pan, jako wieloletni obserwator hokeja na lodzie w naszym mieście?
Tak, oczywiście, takim zawodnikiem był dla mnie Przemek Bomastek, wcześniej Leszek Minge, który miał głowę do hokeja, Adam i Robert Fraszko. Z młodszego pokolenia wskazałbym braci Kalinowskich, którzy są utalentowani i mają hokejową iskrę. W obecnym składzie zachwyca mnie jednak przede wszystkim gra naszego szwedzkiego bramkarza – Antona Svenssona, to mój ulubiony zawodnik z aktualnego składu.
A co Pana zdaniem różni przede wszystkim tych dawnych zawodników, od tych dzisiejszych?
Często jak słyszę, że jakiś młody zawodnik porzucił karierę hokejową, zrezygnował z gry, to myślę sobie, że kiedyś to byłoby nie do pomyślenia. Dziś niestety wielu zawodnikom brakuje tego zacięcia, brakuje charakteru. Zawodnicy nie chcą się poświęcić dyscyplinie, a hokej wymaga poświęcenia. Kusi ich łatwiejsze życie, chcą iść na skróty, brak im często pokory i cierpliwości. Nie myślą zespołowo i smuci mnie to, że często woleliby byle jakie wyniki, byle tylko móc się pokazać na lodzie. Nie czują potrzeby, by się rozwijać, by równać do lepszych od siebie. Moim zdaniem starsze pokolenia hokeistów miały również lepszą technikę, którą szlifowali w pocie czoła. Dziś te umiejętności techniczne są mniejsze. Na szczęście nie dotyczy to wszystkich zawodników, są tacy, którzy walczą i dla tej walki przychodzę na Tor-Tor.
A co Pan chciałby przekazać toruńskim Kibicom, bo w końcu kto jak kto, ale Pan był z toruńskim hokejem tyle lat, że wielu Kibiców Pan w życiu już widział?
Byłem, jestem i będę z toruńską drużyną zawsze. Na dobre i na złe. Nawet gdyby występowali w najniższej lidze, to i tak bym im kibicował. Zanim zwróciłbym się do Kibiców, to chciałbym zwrócić się do pracowników i Zarządu Klubu, a więc do tych, których na tafli nie widać, a którzy wykonują potężną pracę, by w tych czasach walczyć o klubowy budżet, by trzymać to wszystko w ryzach. Przechodziłem z klubem te chwile, gdy grożono, że dach Tor-Toru grozi zawaleniem, chwile, kiedy drużyna musiała zostać wycofana z rozgrywek, a mnie dosłownie pękało serce. Dlatego pamiętając o tym wszystkim doceniam starania tych, którzy robią co mogą, by hokej w Toruniu wciąż żył. Łatwo jest coś zniszczyć, znacznie trudniej sprawić, by trwało. Chcę również podziękować wszystkim sponsorom, którzy wspierają tą najpiękniejszą dyscyplinę sportu w naszym mieście. Bo Toruń bez hokeja nie byłby Toruniem. To jest, to powinna być nasza wizytówka. Kibicom chciałbym życzyć dużo wiary w ten klub, w tą drużynę. Życzę im by kibicowali na dobre i na złe, by nie odwracali się, gdy przychodzą porażki lub problemy. Ja na pewno nigdy nie odwrócę się od toruńskiego hokeja. Czasem żartuję, że dopóki będzie hokej w Toruniu, dopóty będę żył, bo to hokej trzyma mnie na tym świecie.