Chciałbym, żeby zawodnicy mieli komfort… Rozmowa z Przemysławem Bomastkiem, kierownikiem technicznym KH Energa Toruń

3 lata temu | 16.09.2020, 13:40
Chciałbym, żeby zawodnicy mieli komfort… Rozmowa z Przemysławem Bomastkiem, kierownikiem technicznym KH Energa Toruń

Chyba nie ma takiej rzeczy, której nie lubię robić. Kiedy zaczynałem pracować jako kierownik, to założyłem sobie, że chcę, żeby zawodnicy mieli komfort podczas treningu, podczas meczu, podczas całej ich pracy.

Od ostatniego sezonu, w którym występowałeś w toruńskiej drużynie minęło 5 lat. Brakuje Ci tamtych emocji, tamtego etapu w życiu?

Na pewno w jakiś sposób brakuje. Najcięższy był moment, w którym trzeba było tą przygodę zakończyć i się rozstać z rolą zawodnika, przestawić się na zupełnie coś innego po tylu latach grania. Czy teraz brakuje mi grania? Na pewno tak, dlatego czasem gram z oldboyami, ale gdy obserwuję hokej ligowy i widzę, że staje się coraz szybszy, coraz bardziej fizyczny, to sam sobie zadaję pytanie, czy chciałbym znowu brać w tym udział, zapieprzać na treningach, bo to jest naprawdę bardzo ciężka praca, do której potrzeba dużo zdrowia.

Trenujesz amatorów z drużyny Davosów, sam jak wspomniałeś grywasz w drużynie oldboyów. Widać, że jednak ciągnie wilka do lasu. Naprawdę gdzieś z tyłu głowy nie masz myśli, że rozgrywasz ponownie mecz w PHL?

Nie ma w ogóle takiej możliwości [śmiech]. Gdy się obserwuje mecz w telewizji, czy nawet na żywo, to łatwo odnieść totalnie mylne wrażenie, że można wyjść na lód i dorównać zawodnikom, którzy właśnie na nim rywalizują, ale lód bezwzględnie takie teorie weryfikuje i gdy na niego wychodzisz, to daje ci odczuć, że nie masz już 20 lat, tylko czterdzieści kilka i nie dasz rady ścigać się z młodością.

No ale poza kijem hokejowym zawsze lubiłeś trzymać w ręku inny kij – ten wędkarski, w tym temacie chyba nic się nie zmieniło?

Te dwa kije towarzyszyły mi praktycznie od 8 roku życia [śmiech], bo równocześnie z rozpoczęciem przygody z hokejem, zacząłem z ojcem wędkować, zaszczepił we mnie żyłkę wędkarską i zostało to ze mną na dobre.

Jesteś od kilku sezonów kierownikiem technicznym w naszej drużynie, czyli kim, bo z pewnością wielu Kibiców nie wie, czym się właściwie zajmujesz.

Kibice widzą mnie na meczach jak otwieram boks zawodników lub robię inne drobne rzeczy, natomiast to jest oczywiście tylko kropla w morzu moich obowiązków. Logistyka związana z meczami wyjazdowymi, pranie, suszenie, sprzątanie, szycie, drobne naprawy sprzętu i zgłaszanie potrzeb, co do jego uzupełniania i oczywiście ostrzenie łyżew – to są moje zadania w drużynie.

A jest coś, czego jako kierownik techniczny, szczególnie nie lubisz robić?

Chyba nie ma takiej rzeczy, której nie lubię robić. Kiedy zaczynałem pracować jako kierownik, to założyłem sobie, że chcę, żeby zawodnicy mieli komfort podczas treningu, podczas meczu, podczas całej ich pracy. Chciałbym, żeby oni mieli tak, jak ja chciałem mieć, gdy byłem zawodnikiem – żeby niczego ci nie brakowało, żebyś miał oprany sprzęt, żebyś nie miał dziurawych rękawic, żebyś mógł skupić się tylko na trenowaniu i graniu. Jeśli miałbym na siłę szukać czegoś, co mnie potrafi zirytować, to czasem chłopacy przychodzą do mnie z bardzo, bardzo banalnymi sprawami, w stylu zaszyj mi proszę, bo mam tutaj taką dziurkę. Patrzę i okazuje się, że chodzi o centymetrową dziurkę na rękawicy, którą można samemu zaszyć w ciągu 30 sekund [śmiech]. Ale takie rzeczy też robię oczywiście.

Gdy zostawałeś kierownikiem dużo wiedziałeś o tej pracy? Były rzeczy, których musiałeś uczyć się od podstaw?

Na pewno od zera musiałem uczyć się ostrzenia łyżew i nie chwaląc się, uważam, że robię to bardzo dobrze [śmiech]. Było sporo rzeczy, których musiałem się nauczyć, ale jednak przez 20 lat grania widziałem, jak to wszystko wygląda od środka, widziałem jakie obowiązki ma kierownik drużyny i czym się zajmuje, więc na starcie miałem ułatwione zadanie, bo wiedziałem z czym się to je. Chociażby, mówiąc o sprzęcie sportowym, specyfikacja sprzętu dla poszczególnych zawodników jest bardzo różna. Jako były zawodnik, znałem sprzęt i jego parametry, do tego znałem środowisko, miałem kontakty w innych klubach, więc zawsze można było zadzwonić po pomoc lub poradę.

A jak zmienił się sprzęt hokejowy od czasu gdy byłeś zawodnikiem?

Nie da się ukryć, że z roku na rok sprzęt jest coraz droższy. Przykładem mogą być łyżwy, o które poprosił ostatnio jeden z chłopaków, a których cena to 4000 zł. Wiadomo, że zawodnicy chcieliby grać na sprzęcie z górnej półki i uważam, że jak najbardziej tak powinno być. Zawodnicy profesjonalni powinni tego sprzętu używać, ponieważ przede wszystkim on bardzo dobrze chroni. Jeśli kupi się np. rękawice z drugiej, lub trzeciej półki jakościowej, to one nie będą cechowały się taką protekcją, jak te z najwyższej i wystarczy uderzenie kijem w trakcie meczu i masz złamany palec i zawodnika nie ma w składzie na miesiąc lub dłużej. To samo jest z łyżwami, kupujesz łyżwy tańsze, które są zbyt miękkie, zawodnik dostaje krążkiem i stopa pęknięta lub złamana. Więc wybierając sprzęt tańszy, oczywiście możesz w zaoszczędzić finansowo, ale jednocześnie ryzykujesz, że zawodnik będzie bardziej podatny na kontuzje. Oczywiście ten sprzęt droższy jest jednocześnie bardziej trwały i dłużej służy zawodnikowi, ale ma swoją cenę – topowy, profesjonalny kij kupowany w Polsce to koszt ok. 900 zł, rękawice ok. 700 zł. Jeśli mielibyśmy wycenić sprzęt bramkarza to: parkany bramkarskie 6-7 tys. zł, rękawice bramkarskie 4 tys. zł, kask bramkarski 1,5 tys. zł, spodnie bramkarskie 500-600 zł, kamizelka 1500 zł, łyżwy bramkarskie 2,5 tys. zł, czyli cały ekwipunek golkipera to ok. 20 tys. zł. Na szczęście sprzęt dla zawodnika z pola jest tańszy, poza tym zawodnicy nie lubią zbyt często zmieniać sprzętu. Dla zawodnika najważniejsze są łyżwy, rękawice i kij, to są trzy kluczowe rzeczy, które jeśli są źle dopasowane to sprawiają, że źle Ci się trenuje i źle Ci się gra. Każdy jest przyzwyczajony do kija o określonym wygięciu, określonym flexie, modelu i naprawdę jest tak, że jak się przyzwyczaisz do jednego typu kija i grasz nim cały czas i weźmiesz później inny kij, to jest kolosalna różnica. O tym decydują detale, w sposobie uchwytu kija, czy go złapiesz trochę krócej, czy wężej, inny kąt padki, inne wygięcie. To wszystko sprawia, że jeśli weźmiesz kij, którego nie czujesz, to krążek cię nie słucha i nie leci tam, gdzie chcesz. To samo tyczy się łyżew, które muszą idealnie leżeć na nodze, nie uwierać, bo nie ma nic gorszego niż łyżwy, które cię gniotą, bo wtedy wychodzisz na lód i walczysz z bólem. Łyżew nie możesz w ogóle czuć, jak jesteś na lodzie nie możesz myśleć o tym, że masz na nogach łyżwy i że coś jest z nimi nie tak. Podobnie jest z rękawicami. Pozostałych elementów sprzętu, zawodnicy jeszcze mniej chętnie chcą wymieniać, po sezonie taki sprzęt jest już do ciebie idealnie dopasowany, uleżany na tobie i nie czujesz go na ciele, a jak zakładasz wszystko nowe, to jest sztywne i krępuje ruchy.

Poza naszym, toruńskim obiektem masz jakieś ulubione lodowiska w Polsce, gdzie ten komfort pracy jest najlepszy w trakcie meczów?

Generalnie lubię te miejsca, gdzie są wygodne szatnie, gdzie jest komfort, gdzie możesz rozłożyć się ze swoim sprzętem, rozłożyć jedzenie, podłączyć muzykę i to wszystko nie zawadza i wciąż każdy ma dla siebie wystarczająco dużo miejsca. Pamiętam np. warunki na remontowanym obecnie obiekcie w Bytomiu, gdzie szatnia była bardzo mała i mieściła się w osobnym budynku, więc trzeba było wychodzić z niej na zewnątrz i przechodzić ok. 30 metrów, żeby wejść na lodowisko. Najlepsze warunki są chyba w Tychach, tam faktycznie obiekt ma jakość europejską.

Są jakieś historie z meczów wyjazdowych, jakieś anegdoty, które zapadły ci w pamięć jako kierownikowi?

Jest dużo takich historii. Zdarza się np., że ktoś czegoś zapomni. Pamiętam jak kiedyś wyjeżdżaliśmy na mecz, autobus już czekał pod lodowiskiem i mamy te piętnaście minut, żeby się spakować. Chłopacy znoszą torby, pakują wszystko, wsiadamy do autokaru i mamy już ruszać. Ja ostatni zamykam szatnię, gaszę światło i widzę, że na korytarzu leży jakaś torba. Wchodzę do autobusu i pytam chłopaków, czy wszyscy spakowani, oni potwierdzają, ja pytam raz jeszcze, czy na pewno, bo na korytarzu jakaś torba leży i dopiero wtedy jeden z chłopaków zrywa się z fotela, bo zdał sobie sprawę, że to jego bagaż, który co prawda spakował, ale nie zabrał do autokaru. Nie raz zdarza się, że ktoś zapomni też czegoś ze sprzętu, dlatego przed odjazdem zawszę robię jeszcze taki krótki obchód po szatni i suszarni i patrzę na stojak do łyżew, czy wszyscy z wyjeżdżających mają swoją parę. Przez to, że ostrzę te łyżwy to znam każdą parę i wiem, które są czyje. Kiedyś pamiętam jak przed wyjazdem do Oświęcimia robiłem taki obchód, patrzę na stojak i widzę, że poza łyżwami zawodników, którzy zostają w Toruniu, na stojaku wiszą również łyżwy jednego z obrońców, który jest w składzie i jedzie grać. Więc wziąłem te łyżwy, schowałem i czekałem cicho, aż do momentu, gdy dojechaliśmy na miejsce, usiedliśmy w szatni i zobaczyłem jak ten zawodnik z przerażeniem w oczach szuka swojej zguby i orientuje się, że zapomniał łyżew. Poczekałem jeszcze, aż zgłosił się do trenera, że nie ma łyżew i dopiero wtedy podałem mu to, czego sam zapomniał zabrać [śmiech]. Często się też zdarza we wszystkich drużynach, że zawodnicy zapominają jakiś rzeczy, np. suspensora i załatwiają na własną rękę z kierownikiem drużyny gospodarzy. Żaden kierownik nie robi z tym problemu, wzajemnie sobie pomagamy i za to m.in. cenię sobie ludzi w tym środowisku, że nie ma antagonistów, złośliwości, robienia pod górkę, tylko jeden drugiemu zawsze pomoże. Zdarza się też tak, że kierownik techniczny staje się przy okazji meczów wyjazdowych również kurierem, który przekazuje między znajomymi np. toruńskie pierniki w zamian za podhalańskie oscypki [śmiech].

Udostępnij