Adrian Jaworski nie tylko jest jednym z liderów KH Energa Toruń, ale też jednym z najbardziej rozpoznawalnych i lojalnych zawodników w historii toruńskiego hokeja. W rozmowie opowiada o tym, co się zmienia w jego podejściu do gry, jak odnajduje się w roli „starszego brata” dla młodszych, co daje mu prawdziwą frajdę na lodzie i… dlaczego nigdy nie zostanie trenerem.
Nowy sezon, nowy kontrakt, nowe nadzieje. Jakie wyzwania stawiasz sobie na najbliższe miesiące?
Wyzwanie jest proste – i tak naprawdę takie samo dla mnie, jak i dla całej drużyny: chcemy dać radość kibicom, przejść w końcu pierwszą rundę play-off i walczyć o medale. To jest coś, czego Toruń naprawdę potrzebuje. A jeśli chodzi o moją rolę – ona się z roku na rok trochę zmienia. Mam coraz więcej doświadczenia i staram się nim dzielić z innymi.
W szatni jesteś jednym z tych, do których młodsi mogą przyjść po radę. Czujesz się już mentorem?
Może „mentorem” to jeszcze trochę za dużo powiedziane, ale rzeczywiście – staram się doradzić, podpowiedzieć, pomóc. Chcę, żeby gra dobrze nam się kleiła jako drużynie. Sam nigdy nie miałem jednego konkretnego mentora, ale zawsze obserwowałem starszych, podpatrywałem zagrania i wyciągałem to, co najlepsze. Dużo rozmawiałem z Frankiem i… tak zostało do dziś (śmiech).
Hokej się zmienia. Czujesz, że to, jak dziś gra się w obronie, bardziej Ci odpowiada?
Lubię grać otwarty hokej – taki, który po prostu daje frajdę. I cieszę się, że teraz obrońcy mogą częściej podłączać się do ofensywy. Taka tendencja bardzo mi pasuje.
Co sądzisz o zmianach, które zaszły w lidze w ostatnich sezonach?
Zmiany zawsze są dobre. Fajnie by było tylko grać więcej niż 40 meczów w sezonie – to byłoby jeszcze lepsze. Ale generalnie – hokej idzie w dobrym kierunku.
A co powinno się zmienić w toruńskim zespole, by naprawdę powalczyć o coś więcej?
Musimy zmienić mentalność. Przestać podchodzić do sezonu na zasadzie „zobaczymy, co będzie”, tylko jasno zakładać, że zdobywamy medal. Mam nadzieję, że nowe twarze w drużynie wniosą świeżość i przyniosą wiele punktów – to kluczowe.
Często mówisz o emocjach i atmosferze meczów. Jak byś zachęcił kogoś z zewnątrz, by przyszedł na mecz w Toruniu?
Toruń sam w sobie jest pięknym miastem. A na Tor-Torze naprawdę można się zakochać w hokeju – wielu moich znajomych tak właśnie miało po pierwszym meczu. Poza samą grą, mamy też wiele atrakcji organizowanych przez klub. To nie tylko sport – to całe wydarzenie na wysokim poziomie.
Jak wygląda Twój czas poza taflą? Masz jakieś swoje rytuały?
Przy dwójce dzieci ciężko mówić o rytuałach (śmiech), ale zabawa z córką sprawia mi dużą radość. Latem lubię spędzać czas w ogrodzie – przy fizycznej pracy, która daje mi spokój. To taki reset poza sezonem.
Hokej to także presja – wyników, kibiców, mediów. Jak sobie z nią radzisz?
Dobrze. Nie przejmuję się tym, co mówią inni – znam swoją wartość i słucham tych, którzy naprawdę znają się na hokeju. A jeśli chodzi o presję z zewnątrz – wystarczy samemu sobie narzucić większą. Ze swoją presją łatwiej sobie poradzić niż z cudzą.
Myślałeś kiedyś o przyszłości po zakończeniu kariery? Trener? Menedżer?
Raczej nie – do własnych dzieci mam cierpliwość, ale do całej grupy obcych? Oj, nie podołałbym nerwowo (śmiech). Ale menedżerem? Czemu nie! Myślę, że mógłbym się w tym odnaleźć i miałbym z tego radość.
Na koniec – gdybyś miał powiesić jedno zdanie nad wejściem do szatni KH Energa Toruń, co by tam widniało?
Nie jestem fanem pustych sloganów – wierzę w czyny, nie w słowa. Ale jeśli już coś miałoby tam być, to krótko i konkretnie:
„Walczyć, trenować, TKH musi panować.”
Niniejszy wywiad, w świetle prawa autorskiego i prasowego, stanowi własność intelektualną KH Toruń HSA oraz autora wywiadu: Marcina Jurzysty. Powielanie, cytowanie, przedrukowywanie w całości lub we fragmentach, w wydawnictwach papierowych oraz internetowych, bez wiedzy i zgody autora zabronione.