Co będzie dalej, pokaże czas

3 lata temu | 16.09.2020, 13:39
Co będzie dalej, pokaże czas

Myślę, że tak naprawdę to jest ostatni gwizdek, żeby pokazać, na co mnie stać. Daję z siebie wszystko na treningach. Cały okres przed treningami drużynowymi, wykorzystałem na treningi indywidualne - mówi Dominik Olszewski, napastnik KH Energa Toruń

Miałeś 13 lat, gdy trafiłeś do ES Weiβwasser, spędziłeś tam dwa sezony, grając łącznie w 50 meczach i zdobywając 50 punktów, na które złożyło się 21 goli i 29 asyst. Potem, w kolejnym sezonie zagrałeś 26 meczów w Kölner EC, gdzie byłeś najlepszym strzelcem (27 goli), najlepiej asystującym (22 asysty) i tym samym najlepiej punktującym (49 punktów). Sięgnąłeś też wówczas po mistrzostwo Niemiec U16 i rozegrałeś dwa mecze w najlepszej juniorskiej lidze w Niemczech DNL. Jak doszło do tego, że pojechałeś do Niemiec i co z tego okresu najbardziej pamiętasz?

Po wywalczeniu Mistrzostwa Niemiec U16 razem z TatąJak to często bywa szczęściu dopomaga przypadek. W Niemczech był już wówczas Wojtek Stachowiak i Patryk Wysocki. Tak się złożyło, że Patryk musiał zrezygnować i dzięki znajomości z Wojtkiem udało mi się wskoczyć w miejsce Patryka. On wyjechał, a ja już Turniej zostałem. Z perspektywy czasu grę w Niemczech wspominam bardzo dobrze. Miałem tam wspaniałego trenera, który pchał mnie do przodu, grał ze starszymi od siebie i wydaje mi się, że dzięki temu, to właśnie w Weiβwasser nauczyłem się najwięcej jeśli chodzi o hokejowe rzemiosło. Dzięki tej pracy i wynikom, które osiągałem z drużyną, po ostatnim meczu podszedł do mnie trener drużyny z Kolonii, która montowała wtedy mocny skład na przyszły sezon, zaproponował, żebym do tego składu dołączył i to właśnie z tą drużyną wywalczyłem mistrzostwo Niemiec.

Na tym nie skończyły się Twoje hokejowe podróże, bo już w sezonie 2015/2016 oraz 2016/2017 grałeś w USPHL U16 i U18 w Springfield Junior Pics. Znowu, w swoim pierwszym sezonie gry w USA, prowadziłeś w statystykach z 40 punktami w 26 meczach (18 goli i 22 asysty). Ten sezon przypieczętowałeś też udziałem w Meczu Gwiazd U16, gdzie również strzeliłeś bramkę. Jak grało Ci się w USA, jakie wspomnienia masz z tego okresu?

Pierwszy rok w USA miał charakter wprowadzający, co wiązało się z tym, że w USA roczniki są „cofnięte” o rok do tyłu. W Niemczech grałbym już w lidze juniorskiej, a w USA miałem jeszcze możliwość grania ze swoimi rówieśnikami i dlatego ten pierwszy sezon postrzegam, jako przetarcie szlaku. W drugim sezonie trafiłem najpierw do drużyny U20, przygotowywałem się z nimi całe wakacje, pojechałem z nimi na camp i rozegrałem z nimi ok. 10 meczów i wówczas podjęto decyzję, by cofnąć mnie do właściwej kategorii wiekowej, a więc do U18.


Czy masz jeszcze kontakt z kolegami z czasów Twojej gry zagranicą?

Tak, utrzymuję znajomość, szczególnie z moim kolegą z USA, on pojawił się w Toruniu na moich urodzinach, ja byłem z dziewczyną u niego na wakacjach i cały czas mamy bardzo przyjacielskie relacje. Jemu nie udało się pozostać w hokeju, mimo, iż miał grać. Niestety kontuzja pokrzyżowała plany, a potem scenariusz napisało już samo życie – został tatą i musiał zmienić swój tryb życia.

Miałeś okazję spotkać wielu świetnych zawodników, np. Franka Vatrano, napastnika Florida Panthers.

Tak, jeżdżąc do stanów jeździłem nie tylko na sezony, ale również latem na różnego rodzaju tryouty, żeby walczyć o grę w wyższej lidze, a w USA jest taka praktyka, że zawodnicy, którzy mieszkają w danym okręgu mają swoją ligę letnią i akurat w drużynie, w której był mój trener, był również Frank Vatrano, mnóstwo zawodników z collegowych lig i kilku chłopaków, którzy albo grają w NHL, albo się o nią ocierają.

Tuż po powrocie z USA, po pierwszym sezonie w Springfield, nie tylko zdążyłeś zagrać 3 mecze w Sokołach, ale również Twoje 2 bramki i 8 asyst pozwoliło reprezentacji Polski U18 zdobyć złoto na Mistrzostwach Świata Dywizji II Grupa A i awans do Dywizji I Grupy B. Byłeś wtedy w przysłowiowym gazie. Co wtedy myślałeś o Twoich przyszłych, hokejowych losach?

Na samych Mistrzostwach Świata Juniorów byłem pięć razy, fakt, że zdarza się to nielicznym. To był też czas, że pojechałem na camp do drużyny Moncton Wildcats, grającej w najwyższej, juniorskiej klasie rozgrywkowej QMJHL. Do dziś uważam, że zaprezentowałem się tam dobrze, ale w tamtej lidze obowiązuje dosyć restrykcyjny limit obcokrajowców, może być ich tylko dwóch, więc jak swoje miejsce wywalczy już Rosjanin i Czech, to dla Polaka miejsca może już zabraknąć [śmiech]. W trakcie tamtego obozu liznąłem naprawdę poważnego hokeja. Nie dosyć, że grałem z zawodnikami, którzy byli w szerokiej reprezentacji Kanady to mogłem konfrontować się z najlepszymi wówczas juniorami na świecie.

Po drugim sezonie w USA podszedłeś również do testów do drużyny Minnesota Wilderness z NAHL.

Tam na obozie było ze 120 chłopaków, podzielili nas na pięć drużyn i graliśmy przez trzy dni mecze i po tych meczach wybrano 40 najlepszych zawodników i oni grali dalej między sobą. Niestety ja już do tej czterdziestki się nie załapałem.

Jak sądzisz, co zadecydowało o tym, że nie zostałeś w USA? Czego zabrakło?

Wzięcie udziału w campie w Kanadzie, między moim pierwszym i drugim sezonem w USA, to była świadoma decyzja, wypływająca z chęci pokazania się, mimo, iż miałem świadomość, że tam będzie za ciężko dla mnie, bo to nie był jeszcze ten czas, bym mógł rywalizować jak równy z równym. Drugi sezon w USA był już słabszy w moim wykonaniu. Na pewno wpłynęło na to m.in. wspomniane już przesunięcie mnie z U20 do U18. Po tym sezonie ostatni raz pojechałem na obóz do NAHL, nie udało mi się załapać do drużyny i wróciłem do domu. Obóz był w lipcu, ja pojechałem do USA trochę wcześniej, żeby potrenować na miejscu, ale to nie wystarczyło. Jednak ze 120 chłopaków, w zaledwie 5 meczach, trudno jest się wyróżnić. Owszem, myślałem jeszcze, czy nie spróbować kolejny raz, ale stwierdziłem, że chcę iść do przodu, że nie chcę stać cały czas w tym samym miejscu.

Czego nauczyły Cię te zagraniczne doświadczenia?

Przede wszystkim nauczyły mnie życia. Gdy wyjechałem miałem 13 lat, musiałem sam zadbać o siebie. W Weiβwasser było o tyle wygodnie, że to było blisko granicy, więc chodziłem do szkoły w Polsce i tu miałem znajomych, a w Niemczech spałem i trenowałem. Więc, te wszystkie wyjazdy to była przede wszystkim szkoła życia, ale oczywiście również bezcenna, hokejowa lekcja, która wiele mi dała.

Zostawiamy zatem wątek zagraniczny, wracamy do Torunia. Jak sam postrzegasz siebie jako zawodnika KH Energa Toruń i jak sam się pozycjonujesz w drużynie?

Mimo, iż nie jestem najmłodszym zawodnikiem, to wciąż jeszcze mogę mówić o sobie, jako o młodym hokeiście i mam świadomość, że cały czas muszę walczyć ze starszymi kolegami o miejsce w składzie, żeby grać. Wiadomo, że celem całej drużyny są jak najlepsze wyniki, to one są najważniejsze, a nie ogrywanie młodzieży, chociaż apetyt na grę ma oczywiście każdy i nie każdy ma cierpliwość, by czekać na swoją szansę.

Zgadzasz się z tym jak inni oceniają Cię jako zawodnika? Często zdarza Ci się wewnętrznie buntować przeciwko sądom innych?

Pewnie, że zdarza się, że w środku nie zgadzam się z jakąś opinią, ale muszę przyznać, że bardzo rzadko tak się dzieje.

Na pewno nie musiałeś się wewnętrznie buntować, gdy zostałeś Sportowcem Roku 2019 w Toruniu. Jak się czułeś wyprzedzając wiele gwiazd toruńskiego sportu? Jak działa na Ciebie sukces?

Sukces mnie na pewno motywuje, ale to, że ja odnoszę jakiekolwiek sukcesy, to jest również zasługa moich rodziców, którzy się do tego przyczyniają każdego dnia i to, że w 2019 roku zostałem Sportowcem Roku w Toruniu, to również w dużej mierze ich zasługa. To było świetne uczucie, być na tej gali, uczestniczyć w tym wszystkim, co było związane z finałem plebiscytu. To było super przeżycie.

Twój Tato był w drużynie seniorskiej, która w 1996 roku wywalczyła ostatni, jak do tej pory, medal dla Torunia. Ten medal jest u Was w domu. Często na niego patrzysz? Co wtedy myślisz?

Nie, na pewno aż tak nie jest, żebym miał obsesję na punkcie tego medalu, ale oczywiście wiem, że on jest w domu i wiem, ile lat minęło od jego zdobycia i bardzo bym chciał, co najmniej powtórzyć tamten sukces, żeby historia zatoczyła koło.

Tuż po zakończeniu sezonu stoczyłeś wirtualny, e-sportowy pojedynek, grając z Michałem Kotlorzem z GKS Tychy w NHL20. Co sądzisz o e-sporcie i Polskiej Hokej e-Lidze, jako projekcie, który narodził się w naszym klubie i zyskuje coraz większe grono sympatyków?

Myślę, że e-sport w każdej dyscyplinie jest przyszłością. Jeśli ktoś zna daną grę i ma możliwość oglądania profesjonalnych graczy, którzy w nią grają, to jest to bardzo, bardzo ciekawe. Dlatego uważam, że Polska Hokej e-Liga to jest super projekt, który z pewnością będzie procentował w przyszłości i stworzy nową płaszczyznę do promocji hokeja.

Czy czujesz, że w tym sezonie przyszedł moment, by udowodnić , że warto na Ciebie stawiać?

Myślę, że tak naprawdę to jest ostatni gwizdek, żeby pokazać, na co mnie stać. Daję z siebie wszystko na treningach. Cały okres przed treningami drużynowymi, wykorzystałem na treningi indywidualne. Zainwestowaliśmy z Tatą w hantle i ławeczkę i nie oszczędzałem się.

Na zakończenie powiedz o czym marzy obecnie Dominik Olszewski?

Nie mam wygórowanych marzeń [śmiech]. Chcę być zdrowy i chcę rozegrać jak najlepszy sezon. Co będzie dalej, pokaże czas.

Udostępnij